bn_01_slider

Gdzie jest granica moich możliwości?

Tak wiem, trochę podchwytliwe pytanie, i wbrew pozorom nie ma na tak zadane pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Dlatego też ukierunkuję – gdzie jest granica moich biegowych, sportowych możliwości? Już trochę lepiej, ale nadal ciężko, bo tak naprawdę jak określić tę granicę skoro brak jakichkolwiek pomiarów. Jedyne co mam to porównanie postępów jakie zrobiłem w ciągu ostatnich czterech lat mojego amatorskiego biegania.

Wydawać by się mogło, że im więcej biegam tym większe postępy będę robił. W sumie i tak i nie. Więcej wcale nie musi oznaczać lepiej. Do pewnego momentu moje nazwijmy to „treningi” polegały jedynie na zwykłych wybieganiach. Czasem dłuższych, czasami krótszych, w szybszym lub wolniejszym tempie. Nie byłem świadomy, co to jest siła biegowa lub trening tempowy. Po prostu klepałem kilometry i z tego klepania biegałem sobie po 45 minut dychę i nawet nie zastanawiałem się jak to jest biegać szybciej.

W którymś momencie sportowej przygody zmieniło się moje podejście do biegania za sprawą trenera. Zacząłem poznawać różne formy treningu. Zacząłem rozumieć, że „bez biegania, nie ma biegania”. Pamiętam jak nauczyłem się, że na tartanie nie biega się z GPS`em, tylko samemu odbija lap`y na zegarku, bo odległość będzie zawsze przekłamana. Na jednym z treningów jako sprawdzian miałem pobiec ciągiem 10km i zamiast zrobić dokładnie 25 kółek (25 x 400m), to zatrzymałem się po 24 okrążeniach, bo tak wyszło na Garminie – tak to jest ten moment, w którym możecie się ze mnie pośmiać. :)

bn_07

Pamiętam jak po kilku tygodniach porządnych treningów przeskoczyłem na dystansie 10km z czasu 43:05 na 38:28. To była rewelacja, granica 40 minut, która na początku biegowej przygody wydawała mi się nieosiągalna, nagle przestała istnieć. Wtedy pierwszy raz zaświtało mi w głowie – co dalej? A w sercu od razu pojawiła się gotowość do walki o nowe życiówki, również na innych dystansach. I tak zrodził się plan złamania 3h w maratonie. I chociaż z początku myślałem, że to żart z tymi trzema godzinami, to z biegiem czasu uważam, że „prawie” wszystko jest kwestią odpowiedniego treningu, zarówno fizycznego jak i mentalnego. Piszę „prawie” ponieważ każdy ma inne uwarunkowania fizyczne, i dla przykładu dwóch biegaczy na tym samym poziomie wytrenowania i przy tym samym treningu może osiągać odmienne wyniki.

Im bardziej pochłaniało mnie bieganie i im więcej czasu spędzałem w sportowych ciuchach, tym coraz mocniej sobie uświadamiałem, że w końcu dotknę tej cienkiej linii, której za cholerę nie będę mógł przekroczyć. Tylko nie wiedziałem i w sumie nadal nie wiem kiedy osiągnę to maksimum? Tak naprawdę dopiero po jakimś czasie może się okazać, że już dotarłem do tej granicy i nie jestem w stanie zmusić organizmu do większego wysiłku.

bn_09

Weźmy na przykład bieg na 5000m. Na tym dystansie nie ma czasu na cackanie się, tylko trzeba od samego początku zapierniczać i nie patrzeć że boli. Do tej pory najszybciej udało mi się przebiec ten dystans w 17:47 i tu mam pełną świadomość, że każda kolejna próba pobicia tego rekordu będzie coraz trudniejsza, a każda urwana sekunda będzie na wagę złota. Czuję, że na obecnym poziomie wytrenowania utrzymanie tempa biegu poniżej 3:30/km przez 5 kilometrów będzie dla mnie dużym wyzwaniem. Oczywiście chciałbym kiedyś dojść do poziomu, w którym pobiegłbym piątkę w 15 minut :) nawet z dużymi groszami. Niestety na ten moment pozostaje to tylko w sferze marzeń.

A jak to wygląda na dystansie 10 kilometrów? Podczas ostatniego Biegu Niepodległości przekroczyłem kolejną granicę i dobiegłem na metę po 36min i 49s. Poprawiłem tym samym wynik sprzed roku o 50 sekund. Cel przed biegiem był jasny: złamać 37 minut, a ostatnie treningi wskazywały na to, że forma idzie w górę. Problem polegał na tym, że już od jakiegoś czasu na treningach bałem się wyjść mocno poza strefę komfortu. W dniu biegu już na starcie wiedziałem, że będzie ciężko, że po 5 kilometrze okaże się czy dam radę psychicznie pociągnąć drugą połowę biegu szybciej od pierwszej. Na półmetku zameldowałem się po 18min 32s, a to oznaczało, że w drugiej części muszę mocno pogonić. Nie wiem co bardziej mnie bolało, nogi ze zmęczenia, czy „głowa” ze świadomości bycia na granicy – „uda się / nie uda się”. Kilometr przed końcem było już prawie pozamiatane, i gdyby nie siła woli, nie wbiegłbym na metę widząc na zegarze 36min z przodu.

bn_04

Pomimo ogromnego wysiłku na jaki wystawiłem organizm podczas biegu, na mecie czułem się dobrze, dużo lepiej niż rok wcześniej. Z jednej strony może być to sygnał, że jednak nie dałem z siebie wszystkiego, z drugiej natomiast strony – i pod tą wersją się podpisuję – byłem przygotowany na taki właśnie wynik. Przekroczyłem swoją kolejną granicę, mając poczucie, że dalszą systematyczną pracą mogę wypracować jeszcze lepszy wynik. Być może nawet 35 minut.

Na koniec dystans, który wszystko weryfikuje. Maraton. O ile do piątki czy dychy można się przygotować w ciągu krótkiego okresu, o tyle bieg maratoński wymaga odpowiedniego planu, najlepiej kilku miesięcznego. Z doświadczenia wiem, że im ma się dłuższy czas na przygotowanie, tym łagodniej organizm znosi nawarstwiające się zmęczenie. Bo nie ma co się oszukiwać, ale łącząc codzienne treningi z pracą i domem, taki zwykły biegacz amator jak ja nie ma czasu na pełną regenerację.

bn_06

Granica w maratonie, zwłaszcza granica trzech godzin jest dla mnie, i pewnie nie tylko dla mnie, czymś niesamowicie wyjątkowym. Kiedy pierwszy raz usłyszałem od trenera, że zaczynamy przygotowania do złamania 3h w maratonie podekscytowałem się jak małe dziecko rozpakowujące na gwiazdkę wyczekiwany prezent. Do tej pory przebiegłem dwa maratony poniżej trzech godzin, i wiem że stać mnie na przebiegnięcie kolejnych. Nie wiem tylko jeszcze z jakim rezultatem. Z jednej strony oczywistym jest dla mnie, że dalsze treningi mają mnie prowadzić do uzyskania coraz lepszych wyników. Z drugiej strony podobnie jak na krótszych dystansach, tak i tu mam świadomość pewnych swoich ograniczeń, które prędzej czy później zatrzymają mnie na pewnej granicy, którą bardzo ciężko będzie przekroczyć.

Trochę się boję, co będzie kiedy już dotknę granic swoich możliwości, o ile dotknę. Może być tak, że przez najbliższe 5-10 lat będę poprawiał raz w roku czas w maratonie. Nie ważne, czy będzie to 1 minuta, czy jedna sekunda. Może też być tak, że wynik jaki mam w tej chwili, czyli 2:54:01 pozostanie nieruszony.

I tu zmierzam do puenty tego wpisu z dość, jak to nazwałem na początku, podchwytliwym pytaniem. Tak naprawdę granica może być tam gdzie sam ją sobie ustawię w danym momencie, o ile nie będzie to granica z kosmosu jak na przykład 2h20min w maratonie :) W najgorszym wypadku nie ukończę biegu według założeń, ale najważniejsze jednak jest to, że będę miał CEL i będę do niego dążył.

bn_08