wpis88_1a_slider

Moje biegowe ambicje

Od kilku tygodni potrzebowałam pozytywnego KOPA! Zastrzyku pozytywnej energii, która umocni mnie w założeniu, że to co robię ma sens. Czas i wysiłek jaki wkładam w codzienne treningi wymagają niejednokrotnie dużego poświęcenia. Wiem, że to mój wybór, ale każdy z Nas potrzebuje czasem nagrody. Dla mnie tą nagrodą, która napędza mnie do dalszego działania jest nie tylko realizacja samego treningu, ale też udany start i poprawa wyniku na danym dystansie.

Pierwszym kontrolnym sprawdzianem w sezonie jesiennym miał być dla mnie bieg na dystansie 10 km w Żyrardowie, nietypowo zaplanowany na godz. 15:00. Zaledwie 4 dni po obozie biegowym w Zakopanem. Istniało ryzyko, że w każdej chwili może przyjść delikatne zmęczenie. Nogi faktycznie były ciężkie, do tego doszedł dość niespokojny oddech, który utrudniał utrzymanie odpowiedniego rytmu. Gdyby nie wsparcie Adiego, mogłoby być grubo ponad wybiegany rezultatu: 41min. 16sek. Wynik mało satysfakcjonujący zwłaszcza, że od dawna marzy mi się złamanie 40 min.Po analizie całego biegu zdałam sobie sprawę, że początkowe tempo biegu okazało się zbyt ambitne. W bardzo szybki i prosty sposób odcięło mnie od energii już na pierwszym etapie trasy. Cały dystans 10 km pokonałam jedynie siłą woli, bez poczucia jakiegokolwiek komfortu.

wpis88_2

Kiedy emocje opadły pomyślałam sobie, że policzę się z tym dystansem w nieco późniejszym terminie. Pojawiło się rozczarowanie. Zła byłam nie tylko na siebie, ale też na Adiego, że namówił mnie na ten start. Teraz cieszę się, że mogłam liczyć na awaryjne holowanie z jego strony do samej mety 😉 Decyzja o udziale była moja i tylko moja. Nikt mnie tam na zaciągnął na siłę, ale negatywne wspomnienia z biegu pozostaną na długo, mimo zajęcia I miejsca wśród kobiet ;).

Stale powtarzałam sobie, że moim celem jest Maraton Warszawski i na tym właśnie powinnam się skupić. Z niecierpliwością jednak czekałam na kolejną szansę oceny swoich możliwości.

W minioną niedzielę przyszedł czas na półmaraton w Sochaczewie. „Półmaraton Szlakiem Walk nad Bzurą” okazał się dość kameralną imprezą, z wieloletnią tradycją. To był prawdziwy jesienny start, z wietrzną i chłodną aurą. Strategia na bieg była jedna – dać z siebie wszystko! Ten start był dla mnie bardzo ważny, ponieważ stanowił istotny prognostyk przed samym maratonem. Brak oznaczenia na trasie poszczególnych kilometrów uniemożliwiał mi jednak pełną kontrolę czasu. Miałam wrażenie, że mój GARMIN momentami nie mógł zdecydować się jakim tempem biegnę. Poza tym brak taktyki, okazał się chyba złą taktyką. Na całej trasie odczuwalny był bardzo silny wiatr, po za tym droga asfaltowa wcale nie należała do płaskich, a delikatne podbiegi, choć nie sprawiały mi problemu, z pewnością robiły swoje. Nawrotka na półmetku biegu o 180 stopni to według mnie trochę kiepski pomysł. Trzeba było niemal całkowicie wytracić prędkość, przebiec przez matę i na nowo wrócić do swojego rytmu.

wpis88_6

Jeszcze do 15-16km, wspólnie z moją imienniczką – Agnieszką biegłyśmy niemal ramię w ramię. Z czasem jednak odległość między nami zaczęła się zwiększać, by ostatecznie udowodnić mi kto tu wiedzie prym.

Ten bieg był jednak inny niż nieszczęsne 10 km w Żyradowie. Mimo poczucia zmęczenia, na ostatnich 2 km tempo biegu nie spadło poniżej 4:10 min/km. Tuż przed ostatnim skrętem, bezpośrednio prowadzącym na stadion marzyłam o szybkim finiszu. Okazało się jednak, że czeka mnie jeszcze runda honorowa wokół boiska. Przyznam, że trochę mnie to zmartwiło, ale starałam się utrzymać tempo. Linię mety przekroczyłam jako druga kobieta z czasem 1:30:20. Moja radość z osiągniętej pozycji, niemal natychmiast zmieszała się z ogromnym rozczarowaniem. Po cichu liczyłam na złamanie 1:30. „Moja ambicja przegrała z dyspozycją” – pomyślałam.

wpis88_3

Po chłodnej analizie, na którą pozwoliłam sobie dopiero dwa dni po starcie, ku mojemu zaskoczeniu dystans jaki pokonałam to 21km 540m czyli znacząco więcej niż atestowana trasa półmaratonu. W pierwszej chwili pomyślałam, że pochmurna pogoda mogła trochę zmylić elektronikę. Okazało się jednak, że nie tylko mi zegarek odmierzył dłuższy dystans. Organizatorzy sami przyznali, że trasa (mimo braku atestu) została źle wymierzona za co bardzo przepraszają.

Siedzę i myślę czy to oznacza, że już teraz było mnie spokojnie stać na złamanie 1:30? A wynik, który uzyskałam mógł cieszyć oko jeszcze bardziej? Głęboko wierzę, że tak! Wiem, że przygotowanie mam solidne, ale na wymarzony wynik składa się tak wiele czynników zewnętrznych, na które nie mamy wpływu, że na prawdziwego KOPA jeszcze poczekam 😉 To co wypracowałam do tej pory w końcu musi oddać!

wpis88_4