chomiczowka17_01_slider

Aga na dystansie 34. Biegu Chomiczówki

W sumie 34. Bieg Chomiczówki w ogóle, ale dla mnie dopiero trzeci udział w tej imprezie. Każdy z tych biegów był zupełnie inny i to nie tylko ze względu na osiągnięte rezultaty końcowe. Nieustannie uczę się jak biegać, jak rozłożyć siły i jak ocenić, że dane tempo będzie tym idealnym. W każdym kolejnym roku moja świadomość biegania i rozumienia długich dystansów jest lepsza, ale nadal się uczę. Ogromną sztuką jest wyczucie swojego organizmu, sprawdzenie, na co aktualnie mogę sobie pozwolić. Faktem jest, że mam osobę, która potrafi idealnie ocenić moje możliwości po zrealizowanych treningach, ale ja jestem tylko człowiekiem, którego nie da się wzorcowo zaprogramować. Trener zawsze służy pomocną dłonią, ale na trasie jestem tylko ja i dystans, który mam do pokonania.

Jest wiele czynników, które mają bezpośredni lub pośredni wpływ na to jak biega mi się danego dnia. Staram się wychwycić, co obniżyło moją dyspozycję, lub co wpłynęło na nią pozytywnie. Niektórych reakcji mojego organizmu nie da się wytłumaczyć. Bywa, że coś kompletnie zawalę, a są też momenty, w których biegam powyżej oczekiwań.
Popatrzcie sami jaki skok milowy zrobiłam pomiędzy rokiem 2015, a 2016. Za to wynik z ubiegłego roku do 2017 różni się zaledwie o 15 sekund!

chomiczowka17_02

2015
5km – 20:35
ok 30’ przerwy
15km – 1:10:51

2016
15km – 1:02:43

2017
15km – 1:02:28

Skupiam się jednak nad tym, co jest tu i teraz, bo to ten sezon interesuje mnie najbardziej! Poprawa od zeszłego roku jest niewielka. Do tego komfort samego biegu pozostawiał wiele do życzenia. Nie do końca jestem zadowolona z tego biegu, źle go rozegrałam, ale do tematu podeszłam bardzo ambitnie. Miało być szybciej niż w zeszłym roku i było, ale nie o taki wynik mi chodziło.To miało być coś więcej niż urwanie kilkunastu sekund na dystansie 15km!
Prawda jest jednak taka, że od początku coś mi nie grało. Już na samej rozgrzewce, ba! Nawet dzień wcześniej czułam, że moje nogi są ciężkie. Zupełnie nie moje, bez lekkości, którą miałam w poprzedni weekend. Tłumaczyłam to sobie stresem. Być może to też efekt zmęczenia z poprzedniego weekendu i trzech startów dzień po dniu?! (o tym możecie przeczytać TU) Do pieca dołożyłam jeszcze w środę, dość wymagającym treningiem, z którego byłam naprawdę bardzo zadowolona.

Stojąc na linii startu zdałam sobie sprawę, że ostatnią imprezą jaką zaliczyłam na asfalcie był maraton w kwietniu! Do tego, najdłuższym dystansem na płaskim terenie był City Trial, a to tylko 5km!

Planowałam zacząć po 4:05/km, ale bałam się, że to może być dla mnie za szybko. Mimo tego, zaryzykowałam. Długo nie musiałam czekać, okazało się, że zawaliłam już na pierwszym kilometrze – zegarek wybił 3:59/km.Drugi kilometr był już spokojniejszy, a po pierwszej pętli czyli na 5km miałam dokładnie 20 min. 31 sek. co daje średnie tempo 4:06/km. Wydawałoby się, że przyzwoicie. Tyle, że 6 kilometr totalnie skopałam, to był jeden z wolniejszych odcinków, w tempie 4:18/km! Patrząc na poszczególne kilometry wyraźnie widać jak walczyłam o te 4:05/km, niestety bardzo nieudolnie. Nie potrzebnie zrywałam się do szybszego biegu, żeby potem łapać siły.. Mój błąd. No i te cholerne uda, które już dawno nie pracowały tak odrętwiale. Za to oddech super! Jakbym od pasa w górę w ogóle się nie męczyła :)

chomiczowka17_03

Dystans 15 km nieustannie dzieliłam sobie na etapy, wiem że organizatorzy zadbali o to z góry, ale ja musiałam sobie pociąć w swojej głowie całą trasę na kawałki. To jak kolejne odcinki na treningu tempowym, tyle że przerw w truchcie brakowało.. :)

Na 10km zameldowałam się z czasem 41 min. 31 sek. Co daje średnie tempo 4:09/km. Byłam już pewna, że słabnę. „O cholera, żebym tylko to utrzymała” – pomyślałam. Uda tak mnie bolały, że nie miałam już kompletnie wyczucia w jakim tempie biegnę. Nie znoszę spoglądać ciągle na zegarek, w sumie stwierdziłam że nie ma to najmniejszego sensu. Ostatnia piątka była walką o przetrwanie.

Przyznaję, że miałam okropne myśli, do których lepiej nie dopuszczać. „ A może powinnam zrobić szybkie 10km treningowo i olać sprawę?!” O nie!, od razu przypomniałam sobie bieg w Raszynie, gdzie zeszłam z trasy i nie ukończyłam biegu. Nie ma mowy – nie mogłam tego powtórzyć!, za długo przeżywałam DNF na liście z wynikami przy moim nazwisku.

chomiczowka17_04

I tak na oparach doczłapałam się do mety, bo tak właśnie się czułam na ostatniej pętelce. Nie wiedziałam nawet czy ja w ogóle podnoszę kolana do góry?! Do tego nawet nie miałam siły na szybki finisz, choć ostatni kilometr na szczęście wypadł całkiem przyzwoicie. Jakby tego było mało, na końcowych metrach zrobiło się bardzo tłoczno. Według mnie metoda podziału na strefy, które starują w odstępach czasowych, jedna po drugiej to kiepski pomysł. Zwłaszcza jak trasa biegu liczy sobie trzy pętelki. Znacznie lepiej wyprzedza się rozciągniętą stawkę, niż cały tłum wolniejszych biegaczy.

Minął tydzień od Biegu Chomiczówki, a ja mam wrażenie, że ten bieg dał mi porządnie w kość! Przynajmniej wiem, że niedzielny występ nie był kwestią mojego nastawienia i dałam z siebie wszystko. Faktycznie coś w tych nogach siedzi i tak łatwo nie odpuszcza. Czuję się dokładnie tak samo jak podczas Grójeckiej Dychy, kiedy z uporem maniaka walczyłam o złamanie 40min na 10km, a na linię mety wbiegłam z czasem 40min 4sek. Trzy dni dochodziłam do siebie.

Tym razem nie walczyłam o złote jajo i ze spokojem wracam do dalszych treningów. Bieg Chomiczówki to tylko punkt odniesienia, a nie start docelowy.
Ważne, żeby było ZDROWO!