raszyn02_01_slider

Czy porażka jest dobrą nauką?

Niedzielne wydarzenie z Biegu Raszyńskiego, sprawiło że na chwilę się zatrzymałam. Dostałam porządnego kopa i nie ukrywam, że momentami czuję się zagubiona. Jest mi szczególnie trudno, kiedy myślami wracam do samego biegu i próbuję wyjaśnić sobie co tak naprawdę się wydarzyło. Dlaczego odpuściłam? Czemu zeszłam z trasy?! Tak czy inaczej, mam nadzieję, że to był pierwszy i ostatni raz. Najchętniej wymazałabym ten dzień gumką i zostawiła pustą kartkę.

Od początku nastawiałam się bardzo pozytywnie, naprawdę wierzyłam, że to będzie udany bieg. Podczas startu nie dokuczało mi nawet prawe biodro, które ostatnio utrudniało niemal każdy trening. Cieszyłam się, że wizyta u fizjoterapeuty pomogła, choć pozostało jeszcze wrażenie jakby mnie ktoś trochę poobijał, to jednak nie miało to żadnego znaczenia.

Dlaczego nie ukończyłam biegu?

Jednym z elementów, który utrudnił mi skończenie biegu była niewątpliwie dokuczliwa pogoda. Szczerze mówiąc nie wiem ile faktycznie było stopni, ale w moim odczuciu potworny ukrop! Poza tym zgubiły mnie pętelki, to one poniekąd stanowiły pokusę do zejścia po dwóch okrążeniach. Nie jestem pewna na 100% ale myślę, że gdyby pętla była tylko jedna, to pewnie bym doczłapała! No właśnie, bo bieg w tempie dużo poniżej oczekiwań też mnie bardzo rozbił. Najwyraźniej w świecie spietrałam! Teraz żałuję, że zamiast narzekać, nie próbowałam usprawiedliwić powolnego biegu aurą – jak się okazało nie tylko mi dała w kość.

Pewnie nie przeżywałabym tego tak mocno, gdyby nie zbliżający się Orlen Warsaw Maraton. Przestraszyłam się nie na żarty. Teraz staram się myśleć pozytywnie. Tłumaczę sobie moją niedyspozycję jak tylko potrafię, wiem że moje nastawienie będzie odgrywało teraz kluczową rolę, dlatego nie mogę dopuszczać do siebie czarnych scenariuszy.

Na co liczyłam?

Kiedy Adi przekroczył metę, liczyłam na pocieszenie. Nic z tego, zamiast cukrowania dostało mi się mocno po głowie. „Dlaczego to zrobiłaś, nie rozumiem?!!”- pytał w koło. Niestety zamiast współczującego faceta, stanął przede mną mocno rozgoryczony człowiek. Rozczarowałam nie tylko siebie, ale i najbliższą mi osobę. Nagle poczułam się jak małe dziecko, które musiało wytłumaczyć dlaczego coś zbroiło. Było trochę nerwowo, ale na szczęście emocje dość szybko opadły. A ja liczę, że ten zimny kubeł wody doda mi tylko siły.

Wiecie jak trudno przyznać się do błędu?

Jak trudno dzielić się niepowodzeniem zamiast cieszyć kolejnym sukcesem?

To tylko Wasze pokrzepiające komentarze nie pozwoliły mi obwiniać się za to co się stało. Dziękuję! Naprawdę jestem ogromnie wdzięczna za wsparcie i zrozumienie.

Wiem też, że czasem warto utrzymać swoje ambicje na wodzach. Warto walczyć o swoje marzenia, ale trzeba też nauczyć się pokory. Ja muszę nauczyć się jeszcze wielu rzeczy. Po pierwsze wrzucam na luz, bo czasem odnoszę wrażenie, że im bardziej się staram, tym bardziej się w tym wszystkim gubię. Moja pasja nie może odbierać mi energii, przy każdym niepowodzeniu. W końcu trzeba się liczyć z różnymi trudnościami. Sukcesem będzie dla mnie radzenie sobie z każdym moim potknięciem.

Moje wnioski.

Jestem tylko człowiekiem. Silną babką, która jest w stanie bez problemu pokonać 78km po Bieszczadach i małą dziewczynką, która na dystansie 10 kilometrów została położna na łopatki. Nie muszę być najlepsza, bo przecież nie o to w tym chodzi. Mam rację? Mam! I nie chodzi o usprawiedliwianie się, a raczej o odnalezienie równowagi. Bo w tym wszystkim trzeba pamiętać dlaczego ja to w ogóle robię? Z pewnością nie po to, żeby się zadręczać, a cieszyć i czerpać z tego radość.

Nadal mam zamiar być tą, która walczy do końca!

I po cichu liczę na Wasze wsparcie podczas Orlen Warsaw Marathon!