wpis22_1

Podróże małe i duże – kierunek Łódź

Ostatnio pogoda zdecydowanie nas rozpieszczała. Dużo słońca i niemal zero chmur na niebie. Idealne warunki na błogie lenistwo z drinkiem pod palemką. Taka aura nie pomaga jednak naszemu bieganiu. Spacer w miłym towarzystwie, piknik na trawce, a i owszem chętnie. Organizm buntuje się jednak na samą myśl o wyjściu na trening. Wraz z każdą minutą robi się coraz bardziej duszno, gorąco, mało komfortowo. Trudno połączyć przyjemne z pożytecznym, tak aby zrobić trening i przy okazji złapać trochę opalenizny. No chyba, że mielibyśmy okazję przebiegać co kilkaset metrów przez kurtynę wodną. Naszą aktywność przenosimy na nieco późniejsze pory w ciągu dnia. Poranki nie wchodzą w grę, inaczej musielibyśmy wstawać ok. godz. 5:00, a mimo to trening plus przygotowanie się i dojazd do pracy musiałby się odbyć w zawrotnym tempie. Późnym wieczorem ok. godziny 20:00 jest już dość przyjemnie. Staramy się wtedy zakończyć trening przed zmrokiem, ponieważ wzdłuż wału niestety nie ma żadnego oświetlenia. Nad Wisłą jest zdecydowanie przyjemniej w porównaniu do nagrzanych murów i chodników, które po całym dniu oddają dużo ciepła.

Sobotni poranek, który jest naszym ulubionym, przywitał nas równie piękną pogodą. Wspólne śniadanie, aromat kawy, bez pośpiechu, można spokojnie porozmawiać i delektować się chwilą.:-) Nie był to jednak zupełnie dzień wolny (bez żadnych zobowiązań). Tego dnia w naszym biegowym kalendarzu zapisany był Bieg Ulicą Piotrkowską w Łodzi. Trochę martwiliśmy się, czy wysoka temperatura nie pokrzyżuje nam planów. W Warszawie na termometrach odnotowaliśmy 27oC. Przy tak wysokiej temperaturze na dystansie 10 km można się solidnie zmęczyć. Start biegu zaplanowany był nietypowo w porównaniu do większości biegów, bo na godzinę 18:30. W związku z tym istniała szansa, że żar z nieba nie będzie już tak dokuczliwy. Stwierdziliśmy, że od razu ubieramy się w stroje startowe, dzięki temu na miejscu nie będziemy musieli się martwić, czy organizator zapewnił przebieralnie (takowe oczywiście były). Buty do biegania na czas podróży powędrowały do bagażnika, a na nogi trafiły sandały, które świetnie się sprawdziły. 😉

Tuż przed Łodzią zrobiło się odrobine nerwowo. Okazało się, że na trasie A2 ilość stacji benzynowych jest jak na lekarstwo, a w baku pojawiły się braki. Rzutem na taśmę, udało nam się dojechać do najbliższej stacji (już w Łodzi). Wg stanu licznika mieliśmy do przejechania 4 km, wiemy że są jakieś tam rezerwy, ale uciekające km i brak możliwości zatankowania zrobiły swoje.

Kolejnym zaskoczeniem były ciemne chmury, brak słońca, silny wiatr i jakieś 10‘C mniej niż w Warszawie. Po przejechaniu 130 km, okoliczności przyrody zmieniły się diametralnie. Byliśmy oczywiście zadowoleni. Na starcie było bardzo tłoczno, a tuż po rozpoczęciu biegu jedni potykali się o drugich. Mijanie innych zawodników było nie lada wyzwaniem. Dopiero po ok 2 km zrobiło się nieco luźniej. Cała trasa była dość przyjemna, jeśli chodzi o widoki i kibiców, na których bez wątpienia mógł liczyć każdy z biegaczy. Nam biegało się dość ciężko. Bez wątpienia powodem był udział w maratonie tydzień wcześniej [Adi] i prawdopodobnie zbyt mocny trening podczas tygodnia [Aga]. Minusem biegu była również jego pora, rano biega się zdecydowanie lepiej. Łatwiej jest też rozplanować posiłek i odpoczynek. Poza tym mimo niższej temperatury, było dość duszno. Całe ciało podczas biegu buchało gorącym powietrzem. Po drodze mijaliśmy rozstawioną przez strażaków kurtynę wodną. Kiedy delikatne kropelki schłodziły lewą stronę twarzy, prawy policzek ze zdwojoną siłą buchał gorącem – to było dość dziwne uczucie [Aga]. Cały dystans biegliśmy razem, kiedy do mety zostało już jakieś 400 m, kiwnęłam ręką (bo tylko na tyle było mnie stać) w stronę Adiego, co miało oznaczać, że wbiegamy na metę trzymając się za ręce. Adi jednak zrozumiał to opacznie i wyrwał jak szalony w stronę mety, pognałam za nim. Okazało się, że zostało jeszcze trochę sił na dość szybki finisz. Oboje wbiegliśmy odrobinę zdyszani. W rezultacie nasze wyniki to 44:15 [Aga] i 44:06 [Adi]. Cały dystans udało nam się przebiec wspólnymi siłami i kiedy jedno z nas miało kryzys, drugie go mobilizowało. Nie było łatwo. Ten start zaliczamy zdecydowanie to tych bardziej wymagających. Brakowało nam lekkości i możliwości utrzymania stałego tempa biegu.

Kolejna biegowa przygoda za nami, a ile jeszcze przed? Tego nie wiemy nawet My. Oby było ich jak najwięcej.