ostrow_01_slider

Relacja z I Ostrowskiego Biegu Wolności i Solidarności

Udział w biegu na dystansie 10 km w Ostrowi Mazowieckiej tak na prawdę, nie był zaplanowany. Pomysł wyjazdu pojawił się nie wcześniej niż tydzień temu, ale na tyle wcześnie żeby odpowiednio wpleść go w plan treningowy. Po Serockiej Dyszce braliśmy pod uwagę jedynie Bieg Niepodległości, 11 listopada w Warszawie. Początkowo mieliśmy nawet małe wątpliwości, czy uczestnictwo w dodatkowym biegu nie odbije się negatywnie podczas imprezy, która będzie zamykała nasz sezon jesienny. Dostaliśmy jednak zielone światło od naszego trenera i stwierdziliśmy, że będziemy się po prostu dobrze bawić.

Dodatkowym argumentem przemawiającym za startem, była chęć uczestnictwa w tym wydarzeniu ze względu na jednego z organizatorów – Andrzeja Wardaszkę, którego poznaliśmy podczas obozu w Zakopanem. Poza tym dobrze odkrywać nowe miejsca i to w całkiem niedalekiej odległości od stolicy. I tak niewiele myśląc wspólnie z naszym trenerem punktualnie o godz. 8:00 ruszyliśmy w kierunku Ostrowi Mazowieckiej! Jeszcze o poranku, pogoda zapowiadała się fantastyczna, a po nocnej ulewie niemal nie było już ani śladu.

ostrow_02

Na miejsce dotarliśmy z dużym zapasem czasu, co zdecydowanie zwiększa u mnie poczucie komfortu. Dzięki temu bez pośpiechu mogliśmy się przebrać, przygotować do biegu i poświęcić wystarczającą ilość czasu na rozgrzewkę. Adi mógł spełnić się również jako fotograf. Start biegu zaplanowany był na godz. 11:00, a my ok. godz. 9:30 mieliśmy już odebrane pakiety.

Zadziwiająco tego dnia to nie ja stresowałam się najbardziej. Cały czas tłumaczyłam sobie, że przecież pobiegnę na miarę swoich możliwości, a moja dyspozycja tego dnia sama podyktuje mi tempo. Z każdą minutą, która dzieliła nas od biegu, wyjątkowo to Adi był coraz bardziej poddenerwowany. Martwił się, że w ostatnim czasie zmuszony był odpuścić kilka jednostek treningowych. Miał poczucie, że brak realizacji planu treningowego, oraz towarzyszące przemęczenie odbije się na samopoczuciu podczas biegu oraz na samym rezultacie. Tradycyjnie ostoją spokoju był nasz trener.

Kiedy staliśmy na linii startu, dokładnie wiedzieliśmy, która z kobiet stanie na najwyższym stopniu podium. Bez wątpienia Anna Szyszka (z rekordem 35:08/10km oraz fantastycznym debiutem w tegorocznym maratonie z czasem 2:37:47) była tego dnia bezkonkurencyjna. Ja mogłam jedynie starać się o pozycję w pierwszej trójce. Ania ruszyła do przodu w takim tempie, że nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy, żeby ją gonić. Ta dziewczyna jest poza moim zasięgiem i tego właśnie jej zazdroszczę, ale też mocno kibicuje i podziwiam.

ostrow_03

Początkowy etap trasy stanowiła droga asfaltowa, to był jednak dość krótki odcinek. Według oznaczeń, pierwszy kilometr przebiegłam w dramatycznie wolny tempie, bo zaledwie w czasie 4min. 35sek. Adi, który jeszcze wtedy był całkiem niedaleko mnie odnotował tempo 4:20/km. Oboje trochę się przeraziliśmy, czyżby forma spadła aż tak diametralnie?! Ostatecznie doszliśmy do wniosku (już po biegu), że oznaczenia poszczególnych kilometrów nie do końca były precyzyjne. Kolejnym etapem był bieg po szutrze, drogą prowadzącą przez las. Powierzchnia składająca się z małych, drobnych kamyków była szczególnie dokuczliwa podczas wyprzedzania innych zawodników. Kamyki usilnie wbijały się w podeszwę. Jedynym ratunkiem był bieg po ubitych koleinach, powstałych od kół przejeżdżających samochodów.

Dodatkowym, i tak naprawdę głównym rywalem na trasie był silny i porywisty wiatr. Aura wyjątkowo dała o sobie znać w okolicach 5km, kiedy ponownie wybiegliśmy na asfalt. Niestety nie było mowy o schowaniu się za plecy innego biegacza. Stawka rozciągnęła się na tyle, że niemal wszyscy musieli zderzyć się z silnymi podmuchami sam na sam. Bez względu na pogodę, trzeba przyznać, że cała trasa była bardzo malownicza. Las, drzewa i jesienne liście sprawiały, że można było w trudnych chwilach choć na chwilę skupić uwagę na pięknych widokach. Mi to pomaga!

ostrow_04

Adi ruszył swoim tempem, pilnując się żeby nie pobiec za szybko na początku. Ten pierwszy kilometr trochę go zmylił, dlatego zaczął przyśpieszać. Biegnąc z lesie minął grupę biegaczy, po czym usłyszał za plecami: „ej miało nie być szybko„. Pomyślał wtedy, że przecież to nie jest szybko, wyrównał tempo i dalej biegł swoje. Szło mu całkiem nieźle, aż do 6km. Niestety on również nie był w stanie uchronić się przed wiatrem. Opór powietrza skutecznie go blokował, więc o przyśpieszaniu nie było mowy. Drugą połowę pobiegł zaledwie 3s szybciej i to chyba tylko dzięki mocniejszej końcówce. Linie mety przekroczył po 38min. i 7sek., tym samym poprawiając swoją życiówkę o 21sek.

ostrow_05

Moim głównym problemem, jest chyba jednak brak wiary we własne siły. Boje się tempa, które pozwoli mi złamać 40min/10km. Zaczęłam dość spokojnie, a mimo dokuczliwego wiatru druga cześć dystansu okazała się znacznie szybsza. Jest więc nadzieja na to, że te pokłady siły gdzieś tam we mnie tkwią. Najwięcej straciłam na 5km. Po tym odcinku udało mi się biec w miarę płynnie, ale tę płynność stale zaburzało wirujące powietrza. Możecie wierzyć lub nie, ale momentami miałam wrażenie, że ktoś odpycha mnie do tyłu. Kiedy wbiegłam na ostatnią prostą zobaczyłam Adiego, to on nakręcił mnie na szybki finisz i biegł razem ze mną ostatnie 200m do mety – ja cieszyłam się już drugim miejscem i założyłam sobie, że trzymam swój rytm do samego końca. Wiedziałam także, że tym razem nie złamię 40 min, dlatego nie chciałam sponiewierać się przed 11 listopada. Na mecie zameldowałam się z czasem 40min. 17s. Mam nadzieję, że faktycznie uda mi się wycisnąć z siebie jeszcze więcej.

ostrow_06